Ze Szczyrku do Wisły na piechotę - Skrzyczne i Barania Góra

Piękny sierpniowy dzień. Trasa od dawna przeze mnie zaplanowana czekała tylko na odpowiednie warunki i takie oto nadeszły. Poranna pobudka, szybkie ogarnięcie i lecę na busa do Szczyrku. Odjazd o 7:00. Pół godziny później wysiadam pod kolejką krzesełkową na Skrzyczne i zaczynam wędrówkę niebieskim szlakiem. Od początku jest wymagający kondycyjnie, co znaczy: ostro pod górę. Pierwsze idę przez las, potem przechodzę pod kolejką, a im jestem wyżej, tym teren bardziej się odsłania. W sumie 30 minut zajmuje mi podejście na Jaworzynę, skąd rozciąga się piękny widok na Szczyrk, Magurę i Klimczok. Jak na dłoni również widać charakterystyczny maszt na wierzchołku.



Stąd na szczyt już rzut beretem. Dalej idę przez las, a szlak stopniowo łagodnieje. Pokonanie drugiej połowy drogi nie jest męczące i po łącznie godzinie znajduje się na Skrzycznem. Pierwszy postój w promieniach słońca robię na tarasie przed schroniskiem. Śniadanie w takich warunkach smakuje zupełnie inaczej.
Pełna sił i energii kontynuuję wędrówkę szlakiem zielonym w kierunku Malinowskiej Skały. Droga prowadzi grzbietem i na tym odcinku wręcz mogę odpocząć po wymagającym Skrzycznem. Żwawym tempem docieram na wierzchołek w 30 minut. Wstyd się przyznać, ale jestem tu po raz pierwszy w życiu. Charakterystyczne skały robią na mnie pozytywne wrażenie.


Na Malinowskiej robię parę zdjęć, łyk wody i ruszam dalej. Trasa zaplanowana na dziś jest dosyć długa, więc muszę kontrolować czas na każdym etapie, zwłaszcza, że według znaków pozostało mi jeszcze 2 godziny na Baranią Górę.
Wciąż podążam zielonym szlakiem. Zejście z Malinowskiej jest dosyć strome, ale krótkie, po czym następuje podejście na Zielony Kopiec. Od tej pory szlak prowadzi po odsłoniętym terenie, głównie grzbietami. Po godzinie docieram na Magurkę Wiślańską, skąd obijam w prawo, a moim oczom ukazuje się cel. Jest już całkiem blisko, ale łatwo nie będzie - słońce nie daje ani na chwilę odetchnąć. Początkowo droga na szczyt wiedzie po równym terenie, by potem przejść w trawers po zboczu i zakończyć się cięższym podejściem. Na liczniku pojawia się 18-ty kilometr, a ja zdobywam wieżę widokową.
Jest słonecznie, ale widoczność nie do końca zadowalająca. Tylko najbliższe szczyty są w zasięgu wzroku.




Po chwili na oddech i zdjęcia przede mną kolejny etap wędrówki - zejście do schroniska Przysłop. Szlak początkowo po równi, potem przechodzi w kamienisty żleb. Nie mniej jednak po 30 minutach docieram na miejsce. Ostatni raz byłam tu z rodzicami dobre kilka lat temu. No i nic się od tamtych czasów nie zmieniło. Budynek z roku na rok popada w coraz większą ruinę.


Na szczęście nie mam potrzeby wejścia do środka. Robię krótką przerwę dla nóg i po chwili ruszam w dół. Zejście rozpoczynam czerwonym szlakiem na Kubalonkę i jak się okazuje po drodze są i podejścia. Akurat takiej opcji nie znoszę, grrr... Jednak jakoś muszę to przeboleć i po ok. 2h marszu docieram na Stecówkę. Idę dalej bez postoju i co raz bardziej zaczynam odczuwać nogi. Nie bez powodu dają o sobie znać, bo na liczniku wybija już 30km. Chwilę później docieram na Przełęcz Szarcula i nieświadomie mylę szlaki (dziwne żeby umyślnie...). Zamiast kierować się na Przełęcz Kubalonkę, odbijam żółtym na Koziniec i kolejna górka przede mną, a ja powoli zaczynam opadać z sił. Nogi idą, bo idą… Na szczęście docieram niebawem na drogę asfaltową co daje nadzieję, że już niedaleko. Faktycznie po 20 minutach docieram na Dworzec PKP Wisła Głębce, wybija 36-ty kilometr i pada mi telefon. No to pięknie! A jeszcze trzeba wrócić do Bielska. Godzina 17:00, a na rozkładzie pociąg do centrum Wisły jest dopiero o 18:00. By nie tracić czasu uznaje, że moje nogi jeszcze dadzą radę. Na szczęście nie muszą iść daleko, bo zaraz koło dworca jest przystanek PKS, a autobus jedzie za 15 minut. Uratowana! …w połowie ;) W centrum szukam bezpośredniego busa do BB, który jedzie dopiero za 45 minut. To już mnie nie przeraża. Kupuje przekąski w sklepie i czekam grzecznie na ławce. Na powrocie chyba drzemię w autobusie. Późnym wieczorem docieram do domu padnięta, ale co w tym dziwnego? Nie co dzień chodzę ze Szczyrku do Wisły na piechotę. W dodatku przez pagórki 1200m n.p.m. ;)

A.N.

25.08.2013



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz