Kondycyjny Killer, czyli upalne Czerwone Wierchy


Już od dawna chciałam powtórzyć wędrówkę grzbietem Czerwonych Wierchów, które nie dość że obfitują w piękne panoramy to pozwalają zdobyć cztery dwutysięczniki jednego dnia. Tak powstaje ambitny plan.
Budzik dzwoni o 4:50. Zdecydowanie nie chce mi wstawać się z łóżka, jednak zbieram się naprędce i tuż przed 6:00 zmierzam w kierunku Kościeliska. Ledwo co wzeszło słońce, a już jest gorąco, więc drżę co będzie później. Staram się wygonić czarne myśli z głowy i punktualnie o 6:18 wyruszam na szlak. Wędrówkę rozpoczynam z Kir zgodnie z czarnymi znakami w kierunku Nędzówki. 


Szlak do Staników 😉
Po 15 minutach niewymagającego spaceru zmieniam szlak na czerwony i idę w górę przez las Żlebem Staników. Co około 10-15 minut robię postój na wodę i uwierzcie na słowo jest naprawdę duszno. Po kwadransie teren nieznacznie się odsłania i gdzieś za drzewami zaczynają się wyłaniać Tatry. Zadowolona z siebie, że nabrałam już trochę wysokości, nagle zaczynam schodzić w dół… Świetnie! Cała złość jednak mija, kiedy po chwili docieram na Przysłop Miętusi. Zakochałam się w tym miejscu od pierwszego wejrzenia - piękna, zielona polana w otoczeniu świerków i górujące nad nią Czerwone Wierchy, Giewont i Kominiarski. Bajka 😍

Przysłop Miętusi i górujące nad nim Małołączniak, Krzesanica, Twarda Kopa, Chuda Turnia,
Upłaziańska Kopa i Wysoki Grzbiet
Zbliżenie na Polanę Miętusią
Kominiarski Wierch, Suchy Wierch i Hala Stoły
Na Polanę Miętusią docieram sporo przed planowanym czasem, więc robię krótką przerwę na kanapkę, co by mieć siły do dalszej wędrówki. Dosłownie po 10 minutach ruszam dalej, obierając szlak niebieski, który zaprowadzi mnie wprost na Małołączniak. Po chwili znikam w lesie i spory odcinek pokonuję zupełnie prostą ścieżką. Szczęście mi dopisuje, bo praktycznie cały czas dreptam lasem (czytaj cieniem!) i jak nietrudno zgadnąć o wiele mniej się męczę. Ten odcinek jest trochę nudnawy, ale niebawem pokazuje się kawałek polany, a potem już północne ściany Ciemniaka i Krzesanicy.

Wyżna Miętusia Rówień
Ciemniak i Krzesanica
Szlak z czasem pnie się coraz bardziej w górę, aż w końcu dochodzę do głazowiska. W oddali słychać dziwne stukoty, jak się niebawem przekonuję trwają prace remontowe. Wszystko wskazuje na to, że dotarłam do Kobylarzowego Żlebu i tym samym mam już połowę niebieskiej drogi za sobą. Zrobiło się tu trochę chłodno, więc czym prędzej podążam w górę i już po chwili czekają na mnie łańcuchy.

Kobylarzowy Żleb i łańcuchy
Dalej nie idzie się zbyt przyjemnie i z przekonaniem stwierdzam, że remont jest jak najbardziej uzasadniony. Szlak jest zasypany i trzeba uważać na obsuwające się kamienie. Cała ta „zabawa” trwa jakieś 10minut i wraz ze zniknięciem trudności wyłania się słońce, które tego dnia będzie mi dłuuuugo towarzyszyć. Wychodzę ze żlebu, a przede mną rozpościera się przyzwoity widok.

Kobylarzowy Żleb z widokiem na Kominiarski i Tatry Zachodnie
Giewont, Mały Giewont i Wyżnia Przełęcz Kondracka
Ciemniak i Chuda Turnia
Zakopane, Gubałówka i Podhale
Aktualnie czeka mnie ostatnie podejście na Małołączniak, które wydaje się być krótsze niż jest w rzeczywistości. Wierzchołek majaczy przede mną niczym fatamorgana, a droga pod górę i słońce w pakiecie dają konkretnie w d***. Do tego dodajmy burczenie w brzuchu i z każdym następnym krokiem siły opadają. Jeszcze tylko kawałek… 

Już widać szczyt Małołączniaka oraz Krzesanicę
Zbliżenie na podejście
Za plecami
Wspomniany odcinek pokonuję w około 40 minut i oto staję na 2096m n.p.m. Na szczycie jest względnie pusto - jest dość wcześnie, więc pierwsze robię pamiątkowe zdjęcia, a następnie szukam odpowiedniej miejscówki do odpoczynku. Na cień nie ma co liczyć, więc siadam na południowym zboczu, tyłem do słońca i rozkładam się ze śniadaniem. Wokół piętrzą się Tatry Wysokie i Zachodnie, ale dzisiejszy upał nie sprzyja ani widokom, ani zdjęciom. Tak czy inaczej wspomnienia pozostaną piękne. Małołączniak zdobyty!

Giewont z Zakopanem w tle
Kopa Kondracka, Kasprowy Wierch, Beskid i Świnica
Przełęcz pod Kopą Kondracką, Goryczkowe Czuby, Kasprowy Wierch, Beskid i Świnica
Świnica, Walentkowy Wierch, Staroleśny Szczyt, Rysy, Gerlach, Mięguszowiecki Szczyt,
Wysoka, Kończysta, Koprowy Wierch, Cichy Wierch
Ostra, Krótka, Krywań i Rycerowe
Na Małołączniaku nadszedł czas podjęcia ostatecznej decyzji odnośnie kolejnego celu wędrówki. Mogę iść spokojnie w kierunku Krzesanicy, kontynuując tym samym pętlę lub nieco wrócić na Kopę Kondracką, by zdobyć wszystkie cztery wierchy jednego dnia. Zgadnijcie jaka była decyzja…? 😉 No więc skoro już schodzę ze szczytu w kierunku Przełęczy Małołąckiej, to pamiętam, że będzie trzeba jeszcze wrócić. Ale co tam, Kopa wzywa 😃

Małołącka Przełęcz i Kopa Kondracka
Przewidywane 40 minut ogarniam w połowę krótszym czasie i staję na najniższym szczycie z masywu Czerwonych Wierchów. Zdecydowanie jest tu tłoczniej niż na jego poprzedniku, więc pozostaję na Kopie Kondrackiej tylko na czas robienia zdjęć. Szczyt zaliczony, lecę dalej.

Kopa Kondracka 2004m n.p.m.
Małe Szerokie i Giewont
Małołączniak, Krzesanica i Bystra
Hliński Wierch, Tomanowy Wierch, Smreczyński Wierch, Kamienista i Bystra
Cicha Dolina Liptowska
Przełęcz pod Kopą Kondracką, Goryczkowe, Świnica, Liptowskie Kopy, a za nimi Tatry Wysokie
Zbliżenie na Przełęcz pod Kopą Kondracką
Po chwili oddechu spoglądam na trasę i ruszam po raz drugi zdobyć Małołączniak. Ani się obejrzałam, jak minęłam szczyt i znalazłam się na Litworowej Przełęczy, skąd rozpoczynam podejście na Krzesanicę. Ku mojemu zdziwieniu na niebie pojawiają się chmury, słońce się chowa i robi się dość chłodno. Szlak na Krzesanicę nie sprawia większych trudności i po niecałych 10 minutach melduję się na wierzchołku. Staję obecnie na najwyższym szczycie masywu Czerwonych Wierchów, który słynie z kamiennych kopczyków. Większość turystów mija Krzesanicę i idzie dalej na Ciemniak, więc ruch jest spory, ale za to szczyt mało oblegany. Widoki oczywiście pierwsza klasa.

Litworowa Przełęcz
Krzesanica - 2122m n.p.m.
Tomanowy Wierch, Smreczyński Wierch, Kamienista i Bystra
Szczyty ponad Doliną Tomanową
Krywań na tle kopczyków
Tatry Wysokie od Świnicy po Krywań oraz Liptowskie Kopy
Kopa Kondracka, Przełęcz pod Kopą, Goryczkowe, Kasprowy, Beskid i Świnica
Wielka Świstówka
Ciemniak i Twardy Grzbiet
Na szczycie z perspektywy pachoła 😉
Po nieco dłuższej przerwie ruszam wciąż czerwonym szlakiem w kierunku ostatniego szczytu - Ciemniaka. Schodzę ostrożnie, bo podłoże jest sypkie, a południowy stok wygląda na stromy. Niebawem znajduję się na Mułowej Przełęczy, skąd doskonale widać opadające północne ściany Krzesanicy. Po krótkim podejściu wąską ścieżką niepostrzeżenie znajduję się na Ciemniaku. Tutaj kończy się moja wędrówka przez Czerwone Wierchy i odtąd będę podążać już tylko w dół. Na wierzchołku jest zdecydowanie tłumnie, więc odpoczywam na uboczu.

Północe ściany Krzesanicy
Panorama z Ciemniaka - Ornak, Starorobociański Wierch, Jarząbczy Wierch, Rohacze, Banówka, Wołowiec, Pachola i Spalona
Po chwili oddechu ruszam. Wiadomo, trochę się nie chce, bo na liczniku wybija już 13 kilometr, ale nic nie poradzę - jak się wylazło na górę, to teraz trzeba zejść! W dół poruszam się wciąż grzbietem (Twardym Grzbietem), początkowo trochę niewygodnie po żwirku, ale potem już żwawo zakosami aż do Chudej Przełączki. Za moimi plecami powoli znikają Czerwone Wierchy.

Giewont, Małołączniak i Krzesanica
Tutaj, na rozstaju szlaków mam do wyboru dwie opcje: krótszą czerwoną wprost do Kir lub dłuższą zieloną przez Halę Ornak. Oczywiście decyzja zapadła już dawno, więc bez zastanowienia podążam ku Dolinie Tomanowej i ani przez chwilę nie żałuję tej decyzji. Idę wąską ścieżką, trawersując zbocza Ciemniaka - jest zielono, spokojnie i widokowo.

Tomanowy Grzbiet, Ornak, Iwaniacka Przełęcz i Kominiarski Wierch
Tomanowy Wierch i Smreczyński Wierch z perspektywy szlaku
Maszeruję dobrym tempem przed siebie, zwalniając tylko przy mijankach. Zewsząd otaczają mnie zielone zbocza Tatr Zachodnich, od których nie sposób oderwać oczu. Niebawem wchodzę w magiczne piętro kosówki i po 25 minutach docieram na Kazalnicę – doskonały punkt widokowy. Na miejscu jest sporo turystów, a mi powoli dają się we znaki nogi.

Widok z Kazalnicy
Po porządnym hauście wody ruszam dalej. Im niżej jestem, tym robi się jeszcze cieplej i bardziej parno, a słońce nie odpuszcza ani na chwilę. Ostrożnie mijam Czerwone Żlebki, bo grunt jest bardzo sypki i chociaż szlak był niedawno naprawiany, ponownie został zasypany przez czerwoną ziemię. Niebawem w dole ukazuje się ścieżka biegnącą przez Tomanową Polanę, czyli zielony placek w otoczeniu świerków. Z jednej strony pojawia się iskierka nadziei, z drugiej czemu to jest tak daleko...

Wyżnia Polana Tomanowa, Tomanowy Wiech, Smreczyński Wierch i Kamienista
Zbliżenie na Wyżnią Polanę Tomanową
Po chwili ścieżka zakręca i orientuję się, że jestem w miejscu, skąd niegdyś prowadził szlak na Tomanową Przełęcz, a który obecnie jest zamknięty. Zdaję sobie również sprawę, że dopiero połowa drogi za mną. Maszeruję żwawo przez polanę, ale szczerze to najchętniej zakończyłabym tu wędrówkę. Zaczyna mnie delikatnie pobolewać głowa od upału, a stopy już dawno opuchnięte zaczynają mnie nienawidzić. No cóż, cisnę dalej.

Widok na Kominiarski z Polany Tomanowej
Pyszne otoczenie polany - Tomanowy Wierch
Ornak ponad świerkami
Teraz dla odmiany wchodzę w las, a wędrówce towarzyszy kojący szum potoku. Wraca nadzieja, że jestem coraz bliżej schroniska, ale jak to mówią nadzieja… No i tak wciąż idę przez las, aż w końcu po 30 minutach dochodzi do uszu przyjemny gwar i tym samym znajduję się na Polanie Ornak. Siadam na glebie pod drzewem, nogi wchodzą mi do d*** i uwierzcie one już nie pójdą dalej: nie chcą i nie mogą! 
Skoro tak sprawa wygląda, to nie pozostaje nic innego jak po 20 minutach odpoczynku wstać i… i iść cudną Doliną Kościeliską 😉 Początkowo trochę koślawo powłóczę nogami, ale po chwili przyzwyczajam się do marszu. Po drodze wmawiam sobie, że nic mnie nie boli, że to nawet przyjemnie tak sobie pospacerować. Ale nie! Nie jest przyjemnie i boli jak cholera! Finalnie po 1h i 10minutach znajduję się przy samochodzie, z prędkością światła ściągam znienawidzone Meindle i ubieram na stopy sandały.
Dopiero teraz „na chłodno” mogę podsumować sobotni dzień. Przecież ostatni etap trasy nie jest w stanie przyćmić całej reszty. Wszystkie podejścia niczym kondycyjny killer wysysały ze mnie energię, ale uczucie zdobycia czterech dwutysięczników jednego dnia - bezcenne. Zejście - może przemilczę tę kwestię, ale ani przez minutę nie żałowałam wyboru trasy. Urokliwa Dolina Tomanowa warta była każdego postawionego kroku. Co prawda nikt mnie już nie namówi na taką morderczą trasę w lecie, ale i tak wszyscy dobrze wiemy, że było warto. Wspomnienia pozostaną na zawsze. I na długo również zapamiętam ten swój szczery i ten bezsilny uśmiech też 😉


A.N.
04.07.2015



2 komentarze: